19 maja 2009

Attache

+
Zaczynam po francusku, bo bedzie dzis o... Mante Cassino, a dokładniej o 65 rocznicy tejże bitwy. Tak. Tak: francuski = Monte Cassino.Korzystając z niedalekiej odległości (nieco ponad 130 km.) postanowiłem się tam wybrać i uczcić pamięć poległych, wyrazić swoją wdzięczność żyjącym, i w sercu wspomnieć o.Adama Studzińskiego OP a że zbiegło się to z rocznicą to powód był szczególniejszy. Podróż rozpoczęła się od pociągu, który swym wyglądem przypominał tramwaj, ale na szczęście gnał na prawdę szybko i po godzinie i 10 minutach ujrzałem po raz pierwszy w tej podróży wzgórze z górującym nań klasztorem. Powiem, że wyobraźnia sięgająca 65 lat wstecz wzbudzała ogromny podziw dla dokonanego czynu. Podczas podróży wszystkie wzgórza były raczej "lesiste" a od tego miejsca zaczynały się już skaliste... ich zdobycie musiało być trudniejsze!
Po osiągnięciu przeze mnie stacji kolejowej okazało się, ze autobus jadący pod górę właśnie mi uciekł.... więc postanowiłem iść na piechotę a może uda się złapać jakiegoś stopa.... Niczym w filmie o świętym Jacku przywdziałem więc habit na poboczu jakiejś drogi i ruszyłem w drogę zahaczając jeszcze tylko o punk IT (informacji turystycznej), by pobrać mapę, bo może akurat się przyda.... Już na pierwszych metrach wędrówki wzbudziłęm zainteresowanie panów z "czarnej wołgi", czyli BOR-u ale włoskiego. Udało mi się z nimi dogadać i na moje pytanie czy "...posso e non posso?..." mogę czy nie mogę iść tu pod górę usłyszałem w odpowiedzi, że mogę, więc poszedłem! ale nie za daleko, bo tym razem przejęli mnie panowie z polskiego BOR-u i dowiedziałem się, że tyl;ko sprawdzają drogę bo będzie tędy jechał Pan Prezydent :) o czym doskonale wiedziałem, bo droga pod górę jest tylko jedna a i ja i On mieliśmy się tam "spotkać". Udało mi się również bezproblemowo pokonać tych panów, by wędrować dalej, pokornie machając każdemu nadjeżdżającemu pojazdowi! Litość wzbudziłem w niebylejakim aucie i to dość szybko, bo przecież wszyscy tam jechali chyba na polski cmentarz, nawet polskich rejestracji było trochę. Grzecznie powiedziałem Buona Sera i zasiadłem na tylnim siedzeniu skórzanej tapicerki.... Na szczęście juz przy trz3ecim chyba zdaniu okazało się że możemy rozmawiać po polsku. wtedy moją uwaę przykuła "dziwna wjazdówka" za przednią szybą pojazdu. szybko dowiedziałem się że ów jegomość korzystający z usług swego kierowcy jadą włąsnie na uroczystości rocznicowe... a honorowy pasażer (nie licząc mnie) to Attache Wojskowy Ambasady Francuskiej w Rzymie, który wcześniej te same obowiązki pełnił w Polsce, stąd jego znajomość Polskiego! Tak więc po krótkiej podróży udało mi się dotrzeć na sam szczyt, a nawet jeszcze bardziej: na parking tuż pod polskim cmentarzem!
Uroczystości się odbyły... Wzbudziłem radość na twarzach paru kombatantów, którzy wspominali o.Adama... Od autora książki Monte Cassino dostrałem jeden egzemplarz z autografem (tak na prawdę to się okazało, że o.Adam występuje tam w dwóch postaciach, bo raz jest Adamem S./imię zakonne, raz Franciszkiem S./imie chrzcielne). Przypominają mi sie tutaj zajęcia z filozofii, na których to zaczytywałem się w książce o.Adama o jego wspomnieniach spod Monte Cassino :). Teraz te będę czytał sobie na tarasie patrząc na Rzym i jakieś tam góry w oddali, ale już nie na zająciach ale w przerwie pracy, czy podczas poobiedniej siesty...
Powrót:
U stóp klasztoru chciałem zaciągnąc informacji o ulokowaniu przystanku powracającego do Cassino, akle okazało się, że moi informatorzy miel;i wolne miejsca w swoim autobusie i mogą mnie zabrać. Odjazd za 10 minut! OK, super! a po pierwszych metrach w autobusie rzekło się, że jest to pielgrzymka z Rzymskiej parafii i wracjaą do rzymu to i po co mam iść na dworzec, czaekać na pociąg.... oni mnie zawiozą. warunek był tylko jeden: ponieważ wśród uczestników wspólnota był międzynarodowa, wracali z Pielgrzymki do Matki Bożej Pompejskiej (dawno temu OP) to każdy w autobusie mówi po włosku o kulcie maryjnym w swoim kraju..... no samym końcu już u bram Rzymu czas padł na mnie: po przedstawieniu się wszystkim za pośrednictwem mikrofonu.... zacząłem mówić oczywiście o Jasnej Górze (według mnie Clara Montana), dwu-trzy tygodniowych pielgrzymkach "a piedi" w Augusto...... nawet mi się to spodobało i cos po włosku ze mnie wyszło, tak, że oni rozumieli....
i tak upłynął dzień, wieczór i poranek mojego kolejnego dnia!

6 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Clara Montana :) Dobre... Podoba mi się :) Super historia! Musi się Fra częściej wybierać na takie wypady stopowe i je nam tu opisywać :)

    OdpowiedzUsuń
  3. no nie no madziu nie jset tak źle.... oczywiście pierw mówiłem im CZĘSTOCHOWA, potem JASNA GÓRA a na końcu dla objaśnienia CLARA MONTANA :)

    OdpowiedzUsuń
  4. a nie lepiej na przykład Monte Luminosi? :) Oczywiście na włoskiej stronie naszego sanktuarium sprytnie nie tłumaczą nazwy :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Fratello następnym razem mów im po polsku.... niech sie też uczą jezyków!!!!
    Marcin

    OdpowiedzUsuń