20 października 2009

Włosi wróćcie do wartości

+
Rzecz zaczęła się parę dni temu.... gdy w Polsce zaatakowała zima, spadł pierwszy śnieg październikowy, oczywiście zaskoczył kierowców... (tak nawiasem; to wiecie, że Włosi nie wiedzą w ogóle co to opona zimowa?) w dodatku mój rodzinny Szczecin zaczynał znajdować się pod wodą na skutek silnego wiatru północnego i sytuacji potocznie nazywanej "cofką"...i to między innymi o tej pogodzie, mówiły włoskie wiadomości. Następnego dnia: znowu Polska w wiadomościach. Tym razem jednak, że na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Rzymie jednym z większych wydarzeń ma być włoska premiera filmu "Popiełuszko. Wolność jest wśród nas." a w pokazie tym udział weźmie prezydent Lech Wałęsa. Od razu po wiadomościach rozpocząłem poszukiwać w internecie informacji o tym wydarzeniu. Znalazłem: poniedziałek; 19 października; godz.15; sala w Auditorium w Parco della musica. [Nie wiem czy to przed przypadek, czy może ktoś świadomie ten pokaz organizował w 25 rocznicę jego śmierci].Trzeba się więc wybrać... Tej samej nocy (festiwalowe kasy biletowe czynne były do godz.1) zakupiłem dwa bilety (jak na taki festiwal po bardzo, bardzo atrakcyjnej cenie - taniej niż w Polsce!). Znalazłem towarzysza i ruszyliśmy się ukulturalniać... "do kina z Lechem Wałęsą"... z lekką obawą co z tego wyjdzie, bowiem w Polsce trwa spór między filmu twórcami tak gorący, że sąd zakazał go dystrybuować. Pobożny Polak film o księdzu nakręcił jak mu się wydawało w cudowny sposób za pomocą radiowych "zdrowasiek" a potem pokłócił się o kasę z resztą współpracowników, bo przecież miało być za "Bóg zapłać!"
Pokaz jak pokaz, pewnie Wy byliście wśród 1 300 000 polskich jego widzów, więc filmu nie będę streszczał. Pobudzającym pracę fotoreporterów był moment, gdy po wielkim, długim..... czerwonym dywanie do sal wchodziły zastępy sióstr zakonnych. Dywan zdecydowanie był czerwieńszy od jakiegokolwiek ślubnego w którymkolwiek kościele. Siostry zresztą też potrafiły na prawdę się uśmiechnąć do zdjęcia jak prawdziwe Cinematograficzne gwiazdy, tak bardzo, że dnia następnego zagościły na pierwszych stronach gazet. [Mnie niektórzy bracia, na wieść, że chodzę do kina z Wałęsą ambasador Suchocką czy inną "śmietanką watykańską" zobligowali do tego, by wkrótce w moim albumie nie zabrakło zdjęcia z premierem Berlusconim (bowiem z prezydentem Włoch już mam) lub Moniką Belluci albo dzięki znajomości attache Ambasady Francuskiej (dawniejszy wpis) z małżonką premiera Francji Carlą Bruni (włoską modelką i wokalistką).]
Obawiam się, że widz Włoski (jakikolwiek zagraniczny) tego filmu nie zrozumie. Historia bardzo skrótowa (my wiemy co to 13 grudnia 1981 r. ale dla Włocha sama data ukazująca się w filmie nic nie znaczy... albo śmierć Grzesia Przemyka, który Włoch coś zrozumie z okoliczności jego pogrzebu-manifestacji...). Na pokazie obecni byli również producenci włoskiej wersji językowej. Jak się okazało to ta sama firma, co wprowadzała do włoskich kin "Katyń" Wajdy..... Mam nadzieję, że z tym filmem pójdzie im lepiej i nie zostanie zakazane jego wyświetlanie (jak było z "Katyniem", gdzie mimo przygotowanych 12 kopi filmu, i licznego zainteresowania widzów, w parę dni po równie głośnej premierze film mógł być wyświetlany tylko w jednym małym kinie). Może właśnie dlatego "Popiełuszkę" przygotowano w wersji tylko z napisami - zamiast nagrywania całej ścieżki dźwiękowej z włoskimi aktorami (jak było w "Katyniu"), bo to zapewne taniej. Dla mnie jednak zdecydowanie lepiej :) kiedy mogę słuchać po polsku i czytać równocześnie po włosku. Przekonamy się wkrótce, bo na ekrany kin ma wejść 6 listopada a bracia z klasztoru wyrażają zainteresowanie, więc może zobaczę go jeszcze raz.
Tak więc POLAKU-PIELGRZYMIE-TURYSTO jeśli pojawisz się w Rzymie (może nie tylko) po 6 listopada, jak zechcesz to zobacz Polski film we Włoskim kinie.

P.S. tytuł posta został zaczerpnięty z przemówienia Lecha Wałęsy na rozpoczęcie pokazu.
http://www.romacinemafest.tv/index.php?video=337

10 października 2009

Nowy święty dominikanin - św. Franciszek Coll OP

Image

+

Wszyscy zapewne wiecie o niedzielnej kanonizacji bp. Zygmunta Szczęsnego-Felińskiego... ale raczej mało kto z was wie, o jego kontaktach "dominikańskich", bowiem pracował On w Petersburgu tam, gdzie obecnie jest nasza parafia, no w dodatku zostaje wyniesiony na ołtarze razem z kolejnym OP, dominikaninem hiszpańskim....

Wszystko już gotowe, zostało tylko kilka godzin: zaproszenia-bilety rozprowadzone, na fasadzie Bazyliki zawisły obrazy (choć jeszcze zasłonięte), w Świętej Sabinie zrobiło się tłoczno od gości, dziś odbywały się "próby".... na placu Świętego Piotra.... a Aniołki w Niebie kończą już chyba zmywanie całego Rzymu i placu św.Piotra, bo od wczoraj nad Rzymem ulewy i burze niemiłosierne [byleby tylko skończyły się do rana...]. Jednym z tych pięciorga nowych świętych, będzie Hiszpan (Katalończyk), bł. Franciszek Coll dominikanin, założyciel Zgromadzenia Sióstr Dominikanek od Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny. Urodził się 18 maja 1812 w Gombreny w Hiszpanii jako dziesiąty i ostatni syn gręplarza wełny. Był nauczycielem wiejskich dzieci. Jesienią 1830 r. w wieku 18-tu lat poprosił o habit dominikański w klasztorze w Geronie, gdzie żywy był duch tradycji dominikańskiej. Był wzorowym zakonnikiem. Gorliwie dążył do doskonałości chrześcijańskiej oraz poznania myśli św. Tomasza z Akwinu. Wkrótce po święceniach diakonatu w związku z kasatą domów zakonnych został zmuszony do opuszczenia klasztoru i podjęcia pracy jako ,,dominikanin odarty z habitu". Franciszek zmuszony był przenieść się do seminarium diecezjalnego w Vich. Pomimo trudnych warunków zewnętrznych heroicznie walczył o zachowanie swej zakonnej tożsamości, uważając, że władza kościelna nie zwolniła go ze złożonych ślubów. Wprawdzie władze świeckie nie zezwalały na noszenie habitu, ale każdym aspektem swego życia realizował wzór św. Dominika. Wkrótce po wyświęceniu na kapłana podjął pracę wędrownego kaznodziei, zachowując doskonałe ubóstwo. Skoncentrowany był na studium i głoszeniu Słowa Bożego. Opiekował się tercjarzami dominikańskimi. W 1856 r. założył zgromadzenie Sióstr Dominikanek od Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny. Akt ten był owocem wielu lat modlitwy. Wypływał również z troski o zapewnienie dziewczętom odpowiedniego wykształcenia, zwłaszcza najbardziej potrzebującym. Pragnął, by siostry wskazywały wszystkim drogę ku Bogu, dzieląc swą misję z ludźmi świeckimi. W r. 1869, tknięty apopleksją, stracił nagle wzrok. Osiadł wtedy w Vich, gdzie został duchownym opiekunem wszystkich dominikanek. Zmarł jako niewidomy w Vich 2 kwietnia 1875 r. Beatyfikował go 29 kwietnia 1979 r. papież, Jan Paweł II jako jednego z pierwszych swych błogosławionych.

Beatyfikacja o. Colla odbyła się wtedy, gdy mnie jeszcze na świecie nie było (ale już w brzuchu u mamy... by się w tamtym roku narodzić), natomiast pięknym i godnym zapamiętania w wypadku tej osoby jest data śmierci: 2 kwietnia (każdy chyba ją skojarzy... i w tym miejscu ciekaw jestem, komu papież ten dzień przeznaczy, bo przecież właśnie 2 kwietnia narodził się dla Nieba św. Francesco Coll, OP). Wszyscy chyba na tej Ziemi czekamy kolejnego 2 kwietnia, gdy narodził się dla Nieba... Jan Paweł II, czy może z Nim będziemy świętować. 2 kwietnia? Na tą beatyfikację/kanonizację czekamy wszyscy... i prośmy Ducha Świętego niech się spełni jego wola kiedy to ma się wydarzyć, bo mówią, że już niedługo... ale na razie mamy niedzielę11 października. Powód do radości podwójnej... Bo z jednej strony Święty Polak, a dalej i również Święty Dominikanin.... chciałbym doczekać chwili, że będzie to jedna osoba Polak i Dominikanin :). Jedno jest pewne, choćbym nie wiem jak się starał - nie będę to ja... Może Opatrzność zdarzy, że o.Michał Czartoryski lub o.Jacek Woroniecki?

Święty Franciszku Coll - módl się za nami; Święty Zygmuncie biskupie Szczęsny-Zieliński - módl się za nami

5 października 2009

odkurzając kulturę w autobusie

+
Historia którą przytoczę wydarzyła się prawdziwie..... w dodatku dziś (wczoraj, bo znów już po północy...). Podobieństwo osób wcale nie przypadkowe, autentyczne:
Oto co udało się dojrzeć naszym oczom i usłyszeć naszym uszom.... (naszym, bo aktualnie podziwiam Rzym po raz.... enty w towarzystwie o.Dawida K. OP z Krakowa, (mojego współbrata z nowicjatu... i nie tylko), który realizuje właśnie wizytę Apostolską w Rzymie, więc i ja się nań "załapałem" stanowiąc dla niego osobistego przewodnika. Otóż:
Podróżując autobusem, po zatłoczonych ulicach niedzielnego Rzymu. Porankiem, jeszcze przed Mszą Świętą, wsiedliśmy do owego "pullmana" nr.170 (czyt. autobusu komunikacji). Na jednym z przystanków kierowcę "zaczepił" młodzieniec, zadając mu pytanie, czy tą właśnie linią dojedzie do...... Obruszony kierowca odwrzeszczał na niego, że może by tak najpierw: "BOUNGIORNO.... BUONA DOMENICA..... SCUZATE...." co oznaczać by miało nie mniej nie więcej: Dzień dobry... Miła niedziela... Przepraszam....... bo Włosi to choć "brudny" naród to pokrzyczeć Dzień Dobry, i Miłej Niedzieli sobie polubi i nigdy tego nie za wiele...... Potem zachowanie owego "przechodnia" było szeroko komentowane w jadącym dalej autobusie.... Podsumowując:
Trochę kultury nikomu nie zaszkodzi.... Nawet ja juz tego skorzystałem, bowiem: tego samego dnia, popołudniu wybraliśmy się z Dawidem na wycieczkę (....lub pielgrzymkę) na Monte Cassino i do Tomaszowego Aquinu leżącego 10 km. wcześniej.... Problem jeden, jedyny był z wjazdem z owego Aquino na autostradę, więc Jarek (czyt.: ja) widząc na ulicy sympatycznego, prawdziwego Włocha udał się z serią zapytań jak tu wyjechać na autostradę..... Pan Bóg chyba sprawił (oczywiście za wstawiennictwem Św.Tomasza, którego dom chwilkę wcześniej nawiedziliśmy), że błysnął mi przed oczyma ów kierowca porannego autobusu i jego: Boungiorno, etc.... Od razu nasz dialog zrobił się dłuższy i o niebo lepszy ...według mnie, a Pan Italiańczyk z uśmiechem na twarzy i szeroko rozpościeranymi rękoma udzielił na prawdę wyczerpującej odpowiedzi. Wydaje mi się, ża zaistniała rano sytuacja sprawiła, że stanę się lepszy. Chciałbym, żeby ów jegomość z autobusu "pojawiał mi się przed oczyma" jak najczęściej, bowiem to poprawia samopoczucie nie tylko pana kierowcy w niedzielnym autobusie i w dodatku w gorącym, zatłoczonym Rzymie - ale poprawia na pewno moje samopoczucie i to podwójnie: raz jak sobie przypomnę tę sytuację a drugi raz w chwili gdy widzę przed sobą za każdym rozkrzyczanego z wielkim zamaszystym ruchem rąk: Boungiorno, Buomna Domenica..... czy też Auguri!!! rodowitego Włocha.... Ot to: Bella Italia, Non che problema....