29 marca 2009

zmiany


+
Przyszła wiosna...
Nie wiem dokładnie kiedy? Czy jak było pierwszy raz ciepło? (w Rzymie to jest już jest bardzo długo... ). Czy "kalendarzowo" 21 marca? Czy może dziś, dopiero po zmianie czasu, która w Rzymie tez obowiązuje i nadziwić jej się nie mogą - po co jest? bracia z Ekwadoru, Filipin.... a jak to zawsze spowodowało to szereg niedociągnięć godzinowych!
Dlatego drobna zmiana w wyglądzie zewnętrznym bloga. Ja natomiast wciąż walczę jeszcze ze zdjęciami, które zacząłem wyciągać z aparatu, żeby zmieścić je w komputerze, stąd ta cisza w blogowaniu... Przypominam, że można je oglądać w Picasie: http://picasaweb.google.com/brat.jaroslaw
a poza tym to miniony tydzień upłynął mi na byciu lektorem. Lektor to takie zajęcie, że parę razy dziennie trzeba wydawać z siebie dźwięki zrozumiałe dla innych i skierowane w stronę braci w kościele, chórze zakonnym lub refektarzu. Według mnie "dźwięki zrozumiałe" są trudne do wykonania zwłaszcza w obcym języku a starać się trzeba , bo ma się doczynienia ze Słowem Bożym a nie z własnym pomrukiem. Tak tez uważała śp. Krystyna Feldman, którą to mogłem spotykać w Poznaniu. Kończę zatem i ... biore się za życzenia świąteczne wysyłane w świat tym razem (jak to brzmi ładnie :) ).
[Choć pomysleć, że dziś miałem się wybrać rowerowo wzdłuż Tybru, "Tak, O - Przed siebie" ale misternie przygotowany plan pokrzyżowała burza, którą można było obserwować z naszej górki.]
A presto!

16 marca 2009

dla madzi marudzik :)


+
no i wróciłem do Rzymu, do domu, do pracy, do normalnego już życia.... Mediolan/Milano żegnało mnie płaczem deszczu ze śniegiem, ale "rodzinny" Rzym powitał pełnym słońcem a nawet bardzo filmowym jego zachodem.
"Wyglądany" byłem przez braci, bo zaległości w pracy cały czas rosły! a poza tym to było ich obecnych w klasztorze tylko 6, więc na Nieszporach zaraz zacząłem głośno recytować i to po włosku, żeby nasz chór ożywić. Zorientowałem się wtedy, że lepiej mi idzie po włosku śpiewnia niż czytanie (już przed wyjazdem ktoś mi mówił, że język włoski jest taki śpiewny). Z ogłoszeń na tablicy wynika, że za dwa tygodnie mam lektora /h,mhm,hmhmhm/ to sobie wtedy publicznie poczytam, że aż mi "bokiem wyjdzie"...
No i od progu: Buongiorno zaczęły się sypać słowa po włosku... Lody zostały przełamane. Jest bene, nawet multo bene i coraz bardziej to wszystko mi piace. Wygląda na to, że Łoś, czyli jeden z braci mojego nowicjatu dobrze mi poradził: "Proś Pana o dar języków!" [a jak Jarek prosił to i się czegoś przy okazji nauczył]. To musi iść zawsze w parze: modlitwa błagalna, prośba z chęcią i odrobiną własnej dobrej woli. Samo proszenie bez zaangażowania spełzłoby na niczym...
no ale ta droga jeszcze daleka....
a wracając do pracy: W kolejce do wysyłki czekało jakieś 90 paczek z cieplutkimi jeszcze Dissertationes (tom XXXIII) "Inquisitatis"/ książkami no i w tym miejscu się przyznaję, że stawki poczty watykańskiej stały mi się (chyba) jasne dopiero koło 60 sztuki... Mam nadzieję, że jednek żadna z nich niezawróci z powodu złego oznakowania, znaczkowania, stemplowania i nie wiem co jeszcze...
W klasztorz pojawiły się nowe / i nie tylko blade/ twarze a to dlatego, że był zjazd kolejnej komisji...
a od wtorku ( tak, dopiero od wtorku ponieważ: "Ja lubię poniedziałki", bo w poniedziałki mam wolne) zaczęli się schodzić ludzie i trzeba z nimi rozmawiać (coś na wzór: "Kali być głodny - Kali chcieć krowa") tak żeby EURA rozmnażać, odebrać kolejny telefon albo (w miniony wtorek było to dla mnie najważniejsze!!!) zamówić kuriera do przesyłki, żeby wysłać figure św. Dominika do Ameryki. W klasztorze dostałem zakaz jedzenia posiłków przy "polskim" stole; mogę tam przebywać tylko w niedzielę, żeby sie zbytnio nie przepracować w Dzień Pański rozmawiając po włosku. Jadam więc z "włochami całego świata", choć inaczej mówią włosi z północy, inaczej ci z południa, a jeszcze inaczej wszyscy włoscy obcokrajowcy z którymi mieszkam. "...Są oni jednym ludem, i wszyscy mają jedną mowę, i to jest przyczyną, że zaczęli budować. A zatem w przyszłości nic nie będzie dla nich niemożliwe, cokolwiek zamierzą uczynić. Zejdźmy więc i pomieszajmy tam ich język, aby jeden nie rozumiał drugiego! ..." [Rdz. 11,6-7]

6 marca 2009

ostatni piatek w milano :(

+
no i stalo sie.... ostatni piatek w Milanie rozpoczalem bardzo wczesnie.... coz odsypial bede w Rzymie!
Bardzo chcialem odwiedzic wloskich Kartuzow i udalo sie jednak w ostatnim dniu pobytu dotrzec do Certosa di Pavia, (http://www.comune.pv.it/certosadipavia/) gdzie wlasnie owi sie znajduja. Miejsce piekne, nie powiem ale mi osobiscie chyba bardziej sprzyjaja "polskie" certosy/klasztory kartuzow/. Sam kosciol tej wloskiej przypomina mi nieco Disneyland, albo przynajmniej katedre (a nie certose), no ale to sa wedelug mnie wlasnie roznice kulturowe polsko-wloskie, bo kiedy "nasi siedzieli w lepiankach" to wlosi juz mieli brudna wode w akweduktach.... a i z kosciolami podobnie, / ichnie pochodza z V wieku kiedy nasza najstarsza budowla to.....
W Kartuzji udalo mi sie uroczy poranek spedzic w ciszy i oderwaniu od wloskiego harmidru, bowiem w tym okresie zupelnie brak tam turystow, tylko jeden stroz mnie wciaz pilnowal (jakby sie nudzil). Cala certosa jest potezna a obecnie mieszka tam tylko siedmiu mnichow, jednak jestem przekonany, ze ich sila modlitwy nie jest ani grama slabsza niz w latach najwiekszej swietnosci! Wydawac by sie moglo, ze marnuje sie tam przestrzen, ale ta przestrzen jest wypelniona modlitwa. Tylko modlitwa i praca...
A o tejze Certosie di Pavia dowiedzialem sie przez przypadek od mojej insenianty w szkole i az nie moglem sie powstrzymac zeby opublikowac dwa zdjecia.
A jutro wyjazd i powrot do Rzymu, do domu, do pracy, do normalnego juz zycia....

2 marca 2009

i co dalej...


+
Miniona niedziela minela mi na spotkaniu z Prawdziwy Obliczem, tzn. na pielgrzymce do Turynu.... z Milanu/Mediolanu 140 km. pokonane pocigiem w niecale 2 godziny, podczas ktorej byl czas na rozaniec, koronke i.... nauke wloskiego. Oczywiscie wspomniane rzeczy czynilem przeda wszytkim w sercu tzn. po cichu (...Maryja zachowywala je w swoim sercu...) w przeciwienstwie do tajemniczego anonimowego czarnoskorego wspoltowarzysza podrozy, ktory na caly pociag glosno czytal, cos..... w czym co jaki czas padalo slowo JEZUS.
Nastepnie pierwsze kroki doprowadzily mnie do katedry Turynskiej, gdzie jest przechowywany ow Swiety Calun. Niestety po 40 minutach katedre zamykano (swiety czas wloskiej siesty, lub oszczednosc zakrystianina(?) wiec udalem sie dwie przecznice dalej, na via San Domenico do tegoz kosciola, gdzie znajduje sie dom nowicjatu wloskiej prowincji. Obecnie w nowicjacie sa 4 bracia....
i znowu powrot do Katedry..... dluzsza chwila skupienia, podczas ktorej niestety poczynilem pewne obserwacje: otoz przy samym Calunie brak jest jakiejkolwiek o nim informacji (jak w kazdym muzeum) a wszyscy turysci jej spragnieni zagladaja do wylozonego obok Pisma Swietego. Zagladaja i cos czytaja, jeszcze nie wiedza z jakiej ksiazki.... cos czytaja a czytaja Slowo Boze... i zastanawialem sie nad tym do ilu z nich ono dociera w ten sposob, przez przypadek. Szukajac informacji ze ten oto Calun..... w tym sarkofagu...... ble, ble, ble..... Czytaja byc moze po raz setny w swym zyciu, byc moze po raz pierwszy, ze "... Bog jest Miloscia", «Bądźcie świętymi, bo Ja jestem święty, Pan, Bóg wasz..." "...Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić; byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie; byłem nagi, a przyodzialiście Mnie; byłem chory, a odwiedziliście Mnie; byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie...» /czy jakiekolwiek inne zdanie z Pisma Swietego, ktore bylo akurat na tej stronie. W dodatku po przeczytaniu wiekszosc z nich otwieralo te ksiazke na innej stronie.... i znow podchodzila kolejna "przypadkowa osoba"....
a Slowo to stalo sie cialem i zamieszkalo miedzy nami....
W katedrze moglem udzielic drobnej pomocy Polakom napotkanym biorac ze stolika folder po polsku i moc nim nieco objasnic z historii calunu... Potem zagladajac w katedrze do muzeum okazalo sie ze pani "bileterka" jest tercjarka dominikanska i dzieki temu wizyta byla znizkowa, i jeszcze dzwoniac do owego zakrystianina, ktory rowniez jest tercjarzem, udalo mi sie z nim spotkac..... (o zgrozo moj wloski/ uczcie sie prosze zawczasu jezykow!) zobaczyc wlasciwa kaplice Calunu (obecnie jest on w innym miejscu, gdyz 3 lata temu kaplica plonela i jest wciaz restaurowana) by dzwoniac okrutnie dzwonkiem pomoc mu "wypedzic" turystow (brutalnie/po wlosku!!!) i znow zamknac kosciol a potem juz tylko......tylko spoznic sie na pociag !!! Nastepny byl za 2 godziny... ale i tak: Dzieki Ci Panie za to spoznienie!
W drodze powrotnej, w pociagu juz nie bylo modlacego sie murzyna, ja juz z przemeczenia i wrazen nie uczylem sie wloskiego... wrocilem by dzis znowu isc do szkoly, ostatni tydzien w Mediolanie, by dzis znowu rozpoczac kolejny dzien, kolejnego w mym zyciu Wielkiego Postu...